31.12.2014

W rozbłysku racy


Szczęsny czasie!
W życiu matki takiej jak Jarecka, pełnym rozterek natury wychowawczej, pytań, dla których jest po tysiąc odpowiedzi a każda równie dobra (zła?), w gąszczu wyborów między dobrym, lepszym a równie dobrym, w ogniu poświęceń, w pół skoku z motyką na słońce - błyśnie czasem jak brylant w błocie, jak ryba w stawie, jak oko kota w nocy -
 - ten moment, w którym jasne się staje, że nauka nie idzie w las, że z bogatych zasobów własnych doświadczeń te dzieci dzieciątka konstruują obraz świata sensowny i zasadny, że własnoręcznie plotąc pomost między "wczoraj" a "dziś" mogą antycypować zdarzenia przyszłe nad podziw celnie i wyjść im na przeciw nad podziw roztropnie.

Jaśnie Panicz, nazajutrz po powrocie ze świętowania w rodzinnym J:
 - Mamo... bo chciałbym o coś zapytać, ale nie wiem, hm, jak... bo... możesz się zdenerwować, hm, hm... CO BĘDZIE DZISIAJ NA OBIAD?





...





Przypominam  - miejcie w pogotowiu nową cyferkę! Czwórki są już passe!




30.12.2014

Kombajnem przez Jeżyce. 1

O tym, że w ramach ratowania własnego poziomu czytelnictwa Jarecka przeczytała lwią część Jeżycjady, już Czytelnikom wiadomo.

Gwoli wyjaśnienia i uprzedzenia:
Nie będą to recenzje ani streszczenia, wszelako ten, kto jeszcze nie czytał tomów Jeżycjady od Pulpecji do końca serii musi sam zdecydować, czy chce zawczasu poznać treść tychże za sprawą niniejszego wpisu.
Przedstawiam Wam moje osobiste i luźne refleksje na temat lektury; nie jestem literatem, krytykiem ani polonistą - ot, przeciętny czytelnik.
Jarecką wysłałam na grzyby, bo Jeżycjada liczy wystarczająco dużo bohaterów, by miała się tu plątać jeszcze Jarecka.
Zakładam, że bohaterowie Jeżycjady znani są Czytelnikom DD, toteż nie należy się spodziewać omówień who's who.
Pomysł podsumowania wrażeń na blogu zrodził się raczej później niż wcześniej; nie robiłam w trakcie czytania rzetelnych notatek (nierzetelne - tak), fiszek i podkreśleń, bo trudno notować gdy się smaży placki i czyta jednocześnie.

Gwoli zaś wstępu, pozwólcie, o Czytelnicy, na małą wycieczkę w przeszłość aż do tej chwili, gdy (dwu-? trzy-?) nastoletnia  Jarecka znalazła na bibliotecznej półce książkę z roześmianym rudzielcem. Idę sierpniową - bo ona to była - Jarecka połknęła wielce kontenta a doczytawszy, że jest więcej książek w serii, wróciła do biblioteki po jeszcze, jeszcze, jeszcze! Szósta klepka, Kwiat Kalafiora - jakież to były emocje... Zwłaszcza w związku z Kwiatem kalafiora.
Jarecka i jej ówczesna przyjaciółka od serca Elizandra kochały sie podówczas w pewnym koledze ze szkoły - szatynie o uwodzicielskim wejrzeniu. Zwały go - tak, tak - Januszem Pyziakiem, żeby się inne koleżanki nie połapały o kim mowa nieustannie na ucho i na głos, radośnie i z pąsem. Wyglądał ten Janusz Pyziak dokładnie tak jak na tym obrazku (w prawym dolnym rogu):

Ilustracja z Kwiatu Kalafiora


A pieprzu sprawie niech doda fakt, że pewnego zimowego wieczoru zadzwonił u CałkiemInnych domofon i sam Janusz Pyziak we własnej osobie zaprosił Jarecką na spacer! Była to pierwsza randka w życiu Jareckiej.
Niezbyt udana, dodajmy półgębkiem. Ten Pyziak okazał się niepospolitym nudziarzem. Nie był w stanie podjąć żadnego z rzucanych rozpaczliwie (i litościwie) przez Jarecką tematów. Mówił głównie o swoim bracie, który mając lat dwadzieścia osiem właśnie się rozwodził i Januszek uważał, że to dobrze, świetnie, bo co mu będzie ta dziewczyna życie truć. Czternastolatek tak opiniował, uważacie.
Randka ta nie tylko położyła kres romantycznemu zauroczeniu Jareckiej, poważnie nadszarpnęła też przyjaźń z Elizandrą, niestety.
(Ale, ale - dziękujemy Jarecka, miałaś iść na grzyby. Koszyka zapomniałaś? Naści koszyk i nie wracaj bez grzybów, bośmy tu zajęci)


W czasach nastolęctwa czytanie Jeżycjady zakończyłam na Noelce (przedtem przeczytawszy jeszcze Pulpecję - ot, tak mi w bibliotece wpadały te książki nie po kolei) i niezbyt mi się podobało. Może dlatego, że nie lubię książek, których akcja zamyka się w tak krótkim czasie?
Przez te chronologiczne roszady zawsze wydawało mi się, że to na Noelce zakończyłam czytanie Jeżycjady, toteż w roku pańskim 2014 zaczęłam od Pulpecji.
No i mamy Patrycję, dziewczę piekne, pulchne i bez kompleksów, z planami, z ambicjami i dystansem do swojej zbzikowanej rodzinki. Bardzo mi się ta Pulpa podobała. Znieść natomiast nie mogłam Baltony, który miał irytujący zwyczaj "ujmowania" Patrycji pod brodę. Próbowałam sobie wyobrazić, jak by to miało wyglądać i co bym zrobiła facetowi, który spróbowałby takich rzeczy z moją brodą, i mocno się zdenerwowałam. Przykro mi było patrzeć, jak ta fajna dziewczyna traci rezon przy ujmującym (sic!) Baltonie a już zupełnie zohydziła mi tę postać scena oświadczyn, w której amant przy wszystkich gasi Patrycję chcąc zapewne przypodobać się przyszłym teściom. Oczywiście, uważam, że miał rację chcąc zaczekać ze ślubem, lecz swoją wyrywną narzeczoną mógł uciszyć na przykład kopnięciem w kostkę a nie napuszoną reprymendą.

W ogóle - stwierdziłam przy Dziecku Piątku, kolejnym tomie serii - chłopcy w Jeżycjadzie bywają tacy irytujący. Trudno uwierzyć, że udaje im się w ogóle zawojować jakieś serce. Bo otóż i kolejna obezwładniająca persona płci męskiej - Kozio. Miłośnik teatru - rozumiem. Wyspiańskiego - okeeej... Ale Kozio rozpływający się nad ponadczasowością Wesela to już przesada. Tego nawet najbystrzejszy, najbardziej oczytany czternastolatek ocenić nie potrafi - bo zwyczajnie brakuje mu doświadczenia, które pozwala ludziom dostrzec takie paralele - tylko tego i aż tego. Ja w takiego chłopaka zwyczajnie nie wierzę, to postać z papieru.

Hop na kombajn, jedźmy dalej - Nutria i Nerwus. Historyjka smaczna, w onirycznym sosie, tu Sen nocy letniej, tu barokowa sielanka, jawory, sroki i lata czar, piękna Natalia i chmurny Filip.
Właściwie - Natalia poetyczna. To określenie zostało w odniesieniu do Nutrii powtórzone w Jeżycjadzie tyle razy, ze ilekroć usłyszę słowo "poetyczna" już zawsze będę myśleć o Natalii.
Natalia burzliwie rozstaje się z zaborczym narzeczonym, wraca rozdygotana do domu i póżnym wieczorem zwierza się Gabie lejąc łzy. Gabriela, poważnie chora (zakrzepica), wysyła siostrę na wakacje z własnymi córkami. Taka terapia - rozumiem. Jak człowiek ma dużo zajęć (czytaj: dzieci pod opieką) to mu głupoty nie w głowie. Nutria z Pyzą i Tygrysem wyjeżdżają już nazajutrz. NA - ZA - JUTRZ. Przed południem! Jakim cudem chora matka zdołała przygotować do podróży dwie dziewuchy i ich odklejoną od rzeczywistości opiekunkę ze zranioną stopą w tak krótkim czasie - oto zagadka! I kiedyż zgodziła Bernardów do pomocy w tym przedsięwzięciu?
To, co mnie poruszyło w tym tomie daleko bardziej niż (smaczne, owszem) perypetie miłosne, to sposób wychowania córek Gabrysi. Zaraz na początku dowiadujemy się, że Laura ma na sumieniu pewien występek - zdefraudowała pieniądze z klasowej składki. To, że Gabriela zastanawia sie nad karą wydało mi się naturalne ale zaraz okazało się, iż Laura doskonale wie, że nie zostanie ukarana! Że matka będzie myśleć nad karą i myśleć, ostatecznie jednak sprawa rozejdzie się po kościach. Rozumiem oczywiście, że jak się jest chorym, z zagrożeniem życia, nie karze się chętnie swoich dzieci, wręcz przeciwnie. Niemniej (słuszne) przewidywania Tygrysa, co do tego, że kary nie będzie, podparte są już doświadczeniem. Co gorsza, sprawa tej defraudacji powraca w którymś kolejnym tomie. Wspomina o tym Mila. Reakcja Gaby jest zdumiewająca:"przecież to nie było nic złego!"
Hm. Zdaje się, że etyka poszła naprzód, coś mnie ominęło.
Najzupełniej bezkarnie uchodzi także Laurze upokarzanie siostry. Podczas gdy urażona do żywego Pyza wypłakuje się ciotce, słyszy, że niektórzy już tak mają, że ciągle im trzeba wybaczać, itd., itp., Laura tymczasem nie słyszy ani słowa reprymendy w stylu "sprawiłaś przykrość siostrze, wyobraź sobie, co ona teraz czuje".
To, co w NiN bardzo mi się podobało, to obraz siostrzanej relacji Gaba - Ida. Troska, ironia, miłość, kpinki - wszystko to znam z autopsji i w tym tomie - zaświadczam - wypada to bardzo prawdopodobnie, by nie rzec - prawdziwie.

Nasz kombajn tymczasem zmierza prosto do stacji: Córka Robrojka.
Bardzo przyjemny tom, choć chętnie wycięłabym irytujące monologi Idy, tak ludzkiej w Nutrii..
W charakterze romantycznej pary mamy tu Bellę i Przeszczepa. Ich znajomość zaczyna się od zdumiewającej pogoni wrzeszczącego Przeszczepa za robojkową córką. Tu wyobraźnia mnie zawiodła, przyznaję. Nie potrafię sobie wyobrazić nastolatka goniącego z wrzaskiem za nastolatką! To taki rodzaj podrywu? Zwrócenia na siebie uwagi? Mogłabym złożyć to dziwaczne zachowanie na karb stanu psychicznego Czarka, gdyby nie to, że motyw chłopaka goniącego dziewczynę która mu się podoba (której nie chce okraść, pobić albo co gorsze ;)) powraca w Żabie! Zwykły chłopak, żaden zbój, goni wybrankę a ta ucieka na serio, z obawą, nie są to figle-ganianki od drzewa do drzewa jak to praktykowali Kreska i Jacek Lelujka (Opium w rosole). W życiu czegoś takiego na oczy nie widziałam.
Przeszczep, którego - uprzedzam - bardzo polubiłam (rówieśnik Jareckiej!) zaczytuje się, uwaga! - baśnią o Pięknej i Bestii. Ratunku. Myślałam, że nie zdarzy się już nic bardziej niewiarygodnego niż Maciek Ogorzałka rozkochany w powieściach Stendhala!
A jednak.
Ale! To doskonałe romansidło, mówię bez cienia ironii. Zabierzcie ze sobą na wakacje i urońcie łzę wzruszenia - Córka Robrojka, polecam.
(Zasłonę milczenia spuszczę na wątek Nutrii i dziadzia Robrojka...)


Kombajn zrobił swoje, kombajn jedzie dalej.
Imieniny.
Zapowiadało się cudnie. Do Pyzy pałałam wielką sympatią więc ucieszyłam się, że natychmiast znalazła się dla niej aż trójka adoratorów i to jakich! Chłopaki z krwi i kości, jak jeden mąż, bracia Lelujka. Oto męscy bohaterowie na jakich czekałam. Pikanterii fabule dodawał majaczący w tle prymus Schoppe...
Pierwszym zgrzytem był dla mnie pomysł na spędzenie imienin braci L - trzy dni z rzędu umyślili sobie zabierać Różę na randki, każdy po kolei. Koncept niesmaczny i trudno mi sobie wyobrazić, że dziewczyna tak wrażliwa i rozsądna jak Róża zgodziła się na coś takiego.
(Zaraz zaraz. Co chciałaś, Jarecka? Grzyby ma? Nie? Historię ma na temat? No to dawaj, byle szybko)
Może się to wydać niewiarygodne, lecz dokładnie nazajutrz po pierwszej randce Jareckiej, tej z Januszem Pyziakiem, miała miejsce druga. Druga randka w życiu, z kolegą z klatki. Zupełnie nieoczekiwanie zaprosił on Jarecką na... zgadniecie? Tak, spacer. Chłopak opowiadał szeroko o swoich licznych zainteresowaniach takich jak lotnictwo, muzyka, gra na gitarze - Jarecka też naonczas na gitarze grała, więc był wspólny temat; zresztą kolega ów wypytywał też Jarecką z zainteresowaniem o jej pasje, rozmawiało się niezgorzej i Jareckiej było bardzo, bardzo przykro, gdy musiała odmówić wspólnego wyjścia do kina. A musiała odmówić, bo wiedziała, że nie jest w stanie spełnić romantycznych oczekiwań tego przemiłego chłopaka.

I dlatego właśnie (dziękujemy, Jarecka) uważam, że Róża powinna wyczuć niesmak tej sprawy i jeśli żadnym z Lelujków nie była zainteresowana na poważnie, mogła uciąć sprawę, wymyślić jakieś przyzwoite rozwiązanie.
Ale to oczywiście taki zarzut-nie zarzut, każdy człowiek jest inny i nie ma co dywagować. Ale oto nadciąga porażka Imienin! Prymus Schoppe ni z gruchy ni z pietruchy dosiadł białego rumaka i zaczął gadać niemal wierszem. I już, od ręki - spacer pod gwiazdami, romantyczne wyznania, Różo, będziesz moją, poznaj moją rodzinę, love forever - hop, siup, koniec książki.
Pozostałam z niemądrze otwartą buzią i tak trwam.

Prymusa Schoppe nie znoszę szczerze, mówię od razu.
Jak miło, że w kolejnym tomie niewiele o nim. Jest za to prawdziwy festiwal zdumień, jak dla mnie.

Tygrys i Róża. Splot najbardziej nieprawdopodobnych wydarzeń, z jakimi dotychczas miałam w Jeżycjadzie do czynienia.
Pokrótce - Tygrys samowolnie udaje się do Torunia w poszukiwaniu ciotki.
Mamy późne zimowe popołudnie (czyli - ciemno), Robert Rojek, uosobienie odpowiedzialności, samotny lecz doskonały ojciec, zauważa w obcym mieście córkę najlepszej przyjaciółki. Że od razu się do Laury nie odzywa - jeszcze zrozumiem. Jest jednak na tyle zaniepokojony tym spotkaniem, że postanawia nie spuszczać jej z oka. Widzi, że dziewczę znika w jakimś mieszkaniu, wciąż niespokojny idzie do hotelu - i dopiero o północy przychodzi mu do głowy, że może wypadałoby zadzwonić do matki tego dziecka (14 lat)! Naprawdę, nie przyszło mu do głowy wcześniej, że Gaba może tymczasem szaleć ze strachu o dziecko; jemu, takiemu troskliwemu ojcu, niezawodnemu przyjacielowi z komórką w kieszeni płaszcza?
Chora, gorączkująca Laura nocuje w mieszkaniu ciotki, pod opieką tejże ciotki współpracownicy (dlaczego pani Oleńka nie pracuje pod nieobecność szefowej we własnym domu - kolejna zagadka).
Rano dziecina budzi się i chce zadzwonić do domu. I - dacie wiarę? - Oleńka odmawia, bo połączenia są takie drogie!
W tym momencie trzeba było mnie mentalnie cucić. Padłam na myśl, że moje własne dzieci w fazie sturm und drang mogą trafić na taki koktajl "odpowiedzialnych" dorosłych.
W istnienie osób takich jak Alma Pyziak oczywiście nie wierzę, lecz w pełni uznaję, że dla fabuły konieczne są tak nieskazitelne szwarccharaktery, więc - kupuję. Ponieważ jednak Alma jest bardzo niemiła, pani Oleńka zabiera Laurę do swojego mieszkania, by tam przeczekała te kilka godzin, jakie pozostały do odejścia pociągu do Poznania. W domu pani Oleńki Laura znów zapada w gorączkowy sen a Oleńce - żal budzić, gdy nadeszła pora! Niechże spędzi jeszcze jedną noc w obcym mieście, u obcej osoby!
Tu znów szlag mnie trafił i zaczęłam podejrzewać tę Oleńkę o naprawdę brzydkie rzeczy; w moim odbiorze pozostaje ona psychopatką. Około dwudziestej pojawia się na szczęście dzielny Robert. I znów - już wie, że Laura wyjechała bez wiedzy matki, że ta matka martwi się i czeka na wieści - lecz spokojnie zostaje u Oleńki na kolacji i dopiero dwie godziny później dobywa swej komóreczki by oznajmić, że już jedzie.
To się nie trzyma kupy, to jest jak zły sen.

I na tym pozwolę sobie skończyć na dziś, kombajn trzeba naoliwić, zatankować. Robota czeka.

C.D.N.





PS. Tytuł posta jest parafrazą powiedzenia mojej polonistki. "Kombajnem przez epoki" - tak komentowała powierzchowne wypracowania na dużych, przekrojowych sprawdzianach.

29.12.2014

Na koniec roku o kończeniu, czyli list otwarty do literatów

Rok pański 2014 rozpoczął się głośnym książkowym akordem.
Znaczy się: Jareckie nabyli sobie czytnik. A konkretnie Jarecka dostała od Jareckiego, tuż przed Świętami, za wybitne zasługi w minionym roku :)
Czytnik dla matki karmiącej jest to rzecz nadzwyczaj wygodna! Nie trzeba przewracać kartek, leciutkie toto, rozmiar czcionki można sobie ustawić, jak się czytnik obiadem ubrudzi, można go wytrzeć i śladu nie będzie - no och i ach.
Wszelako. Taka Jarecka lubi książkę przewertować, zanim zacznie czytać. Nieraz - jeśli to nie kryminał - na ostatnią stronę lubi zajrzeć. Zobaczyć, jak rozdziały długie, czy dialogów dużo. A potem, w trakcie czytania lubi sobie wrócić do wcześniejszych scen, bo odbiór może się zmienić, gdy się wie "co było dalej". Z tych upodobań nawet sobie Jarecka nie zdawała sprawy, dopóki nie zaczęła czytać książek w czytniku.
Trudno więc się dziwić, że koniec końców czytnik zamieszkał w torbie Jareckiego.
Książki się teraz drukuje wielkie jak encyklopedie - jak czytać toto w autobusie, jak w torbie zmieścić?
Ostatecznie, w wybitnych zasługach Jareckiej z roku 2013, Jarecki, jak wiadomo, miał udział.

Ale do rzeczy.
W związku z czytanymi a nawet przeczytanymi w roku 2014 książkami, Jarecka ma odezwę!

Drodzy Literaci!
Kończcie swoje książki!

Weźmy takiego Tyrmanda, Leopolda.
Że Wędrówki i myśli porucznika Stukułki nieskończone, to Jarecka wiedziała już zaczynając książkę, więc dla równowagi nie skończyła nawet tego, co mistrz skończył nie kończąc.
(Drodzy Czytelnicy! Może Wy macie ochotę dokończyć za Tyrmanda? Jest konkurs <TU> pieniędze i sława w nagrodę)
Tyrmand nie skończył Stukułki bo stracił doń serce, zresztą wziął się wówczas intensywnie za Dziennik 1954 i wszyscyśmy dobrze na tym wyszli. Że Dziennik nieskończony - nikogo nie razi - trudno, żeby pisał tak wyczerpująco dzień w dzień do końca życia. Kiedy by miał czas na życie?

Nie dokończywszy czytania Stukułki Jarecka wzięła się za Filipa wiele sobie po lekturze obiecując, głównie ze względu na elementy autobiograficzne - bo te zawsze wychodzą literatom najlepiej. Nic a nic by się Jarecka nie zawiodła gdyby mistrz zechciał skończyć. Powieść dosłownie urywa się. Tak jakby autor się znudził - kropkę postawił, ale tak bardziej dla świętego spokoju. Ani światła na sprawy zaprzeszłe bohatera, ani rozstrzygnięcia tych bieżących - trochę się Jarecka czuje zlekceważona mistrzu Leopoldzie, niech Ci amerykańska ziemia lekką będzie.
(Opowiadania tegoż autora pomińmy. Może Jarecka jest za prosta i nie rozumi)

O uciętym w pół zdania Poskramianu demonów było? BYŁO.

Alice! Munro!
A pani czemuż nie kończysz? Twoje opowiadania to jak wstęp do pasjonującej powieści, ale co było dalej? Albo: co wydarzyło się wcześniej? Jaka to roamntyczna historia przydarzyła się komiwjażerowi (Komiwojażer Braci Walker)? I więcej proszę o jego żonie, postaci tak żywo nakreślonej.
Piszże pani powieści! Człowiek ledwie językiem mlaśnie a już koniec lektury.


Drodzy Literaci! (Ci, co dla odmiany kończycie)
Kończcie W PORĘ!

Weźmy mistrza Tołstoja, Lwa.
Po lekturze tego wpisu KLIK u Królowej Matki, Jarecka zdała sobie sprawę, że nie tylko nie obejrzała nigdy żadnej z licznych ekranizacji Anny Kareniny, ale nie przeczytała nawet tejże powieści! Nie mogłoby to dziwić żadną miarą, gdyby nie to, że obudzona w środku nocy Jarecka zapytana o czym jest Anna Karenina, wyrecytowałaby bez aszybki, że to o kobiecie, która zakochuje się do szaleństwa, porzuca męża i kończy tragicznie, rzucając się pod pociąg.
Jarecka postanowiła nadrobić to niedopatrzenie i zabrała się za lekturę.
Z wypiekami na licu połykała dzieło cmokając z zachwytu: jaki ten Tołstoj obserwator, jakie postaci wykreował, ileż emocji, ileż odcieni! Prawdę mówiąc, daleko bardziej niż losy wiarołomnej Anny interesował Jarecką wątek Lewina i Kitty. Sam Wroński wydał się Jareckiej obrzydliwy, toteż gdy czytnik wskazał, że koniec lektury blisko, a Anna, świeżo po urodzeniu nieślubnej córeczki zaczęła zdradzać objawy obłędu, Jarecka zatarłszy ręce jeszcze przyśpieszyla tempo czytania oczekując rychłego końca. Wszystko, absolutnie wszystko zmierzało prostą drogą do finału. Lewin i Kitty wyznali sobie miłość, nieszczęsny Karenin zyskał satysfakcję, Wroński dostał po nosie (szczegółów nie będzie - a nuż ktoś nie czytał a zamierza). Jarecka zamarła w oczekiwaniu chwili, kiedy to Karenina wdzieje palto i ruszy na stację kolejową, i... nastąpił koniec.
Koniec tomu pierwszego - powiedział czytnik.
Jarecka pomyślała, że to żart. To niemożliwe, żeby coś jeszcze z tej historii udało się udoić.
Mrugała, przecierała oczy, otrząsała się, szczypała - ale istnieniu tomu drugiego nie dało się zaprzeczyć.
Jarecka poczęła tedy brnąć w ciąg dalszy. I jak pierwszy pochłonęła nie wiedzieć kiedy, drugi czytała.
I czytała.
I czytała.
Po tygodniach męki uznała, że może to wina nośnika i wypożyczyła z biblioteki księgę z papieru, jak się należy.
I nic.
Nic już nie wydawało się Jareckiej ciekawe - ani dalsze losy Anny i Wrońskiego, ani Lewinów, ani nawet wątek Koznyszewa i Warieńki; nie mówiąc o polityce, którą Tołstoj uparcie wypychał w światła rampy.

Jarecka porzuciła lekturę nie skończywszy i kończyć nie zamierza.
(Nie zamierza też oglądać ekranizacji - tej najnowszej głównie ze względu na Keirę Knightley, której osoba zupełnie, zdaniem Jareckiej, do kostiumu nie pasuje. Nie pokusi się też obejrzeć wersji z Sophie Marceau, która zdaje się być za delikatna do roli Anny; za to Sean Bean jako Wroński mógłby bez trudu przekonać Jarecką, że hrabia wart był grzechu, nawet takiego, jak samobójstwo)



A są i tacy literaci, co w ogóle nie mogą skończyć.
I takim trzeba powiedzieć po prostu: Kończcie NAPRAWDĘ!

Taka Jeżycjada, na przykład - końca nie widać.
Zdesperowana bilansem niedokończonych książek Jarecka sięgnęła po ten pewnik. Wrażeniami z lektury (ukończonej aż po Wnuczkę do orzechów!) podzieli się wkrótce.






20.12.2014

*

Ostatnie dni zlały się Jareckim w jedną szarą, grząską kałużę, pełną pomiarów temperatur i załamywania rąk nad ich wynikami, płukania misek i wiaderek po wymiotach, odmierzania lekarstw, inhalacji i macania czół.
Gdzieś tam zaczynały się dni, gdzieś noce, ale kto by dał za to głowę.


Gdyby zapytać siostrę Jareckiej, Drumlinę, o najpiękniejsze Boże Narodzenie w życiu, opowiedziałaby Wam historię samochodu zepsutego w Wigilię, w trasie, podczas driving home for Christmas. Przed Drumlami zostało jakieś trzysta kilometrów, za nimi sto. Po prowizorycznej naprawie auta zdecydowali się wrócić do siebie, do zimnego domu i pustej lodówki. Na jakiejś stacji paliw nabyli nieco słodyczy, mieli przy sobie prezenty dla małych wówczas dzieci, i tak, bez sałatek uszek i barszczu spędzili Święta, zanim przybyła odsiecz, owa góra do Mahometa.

Szwagier Dąbek, jedyny szwagier Jareckich po mieczu, zapytany o to samo, wspomni dwie wieczerze, w tym jedną spędzoną przy stole pełnym kapusty. W progu stały już walizki zapakowane na wyjazd do rodziców; ponieważ jednak Trójka z Jarecką zaległy w szpitalu, Dąbkowie zdecydowali się towarzyszyć Jareckiemu i reszcie jego przychówku w tych niezwykłych okolicznościach (dlaczego kapusta? To proste - resztą zajęła się Mama Jarecka w odległym J).
Sama Jarecka też dobrze wspomina tamte Święta, choć szpital fatalny, opieka w czasie świątecznym raczej pobieżna, no a tej kapusty nawet nie spróbowała, bo karmiąca była.



Co zostanie, gdyby obrać Święta z choinek, cocacolowych Mikołajów, zedrzeć zeń girlandy światełek, zwinąć ze stołu tradycją uświęcone menu wraz z obrusem i zmieść z blatu sianko? Schować prezenty i odświętne toalety? Gdyby nawet zamknąć radio z kolędami i pastorałkami, co zostanie?

Tego właśnie Wam życzę.





Tegoroczna szopka w wykonaniu JP&Sisters

18.12.2014

Liryka, epika i dramat

Kurytna idzie w górę.
Raczej na boki - jedną z pierwszych czynności każdego dnia jest dla Jareckiej rozsunięcie zasłon w kuchni. Zasłonki w kwiatki, konewki i ślimaki.
Podczas gdy Jarecka wykonuje ten zamaszysty ruch, pan Gołąbek wspina się po schodach na swój ganek. Staje wolno przy barierce i rozgląda się po świecie a świat odbija się w jego twarzy.
Dopóki Pan Gołąbek hodował gołębie, dzień zaczynał od witania się z nimi. Jak Święty Franciszek stawał wsród ptactwa, wkładał palce do garnka z wodą i lekko wychlapywał wodę. Gołębie skakały z radości, przytupywały i tańcowały, pan Gołąbek się cieszył a Jarecka przyglądała się tym misteriom zza zielonej zasłony lipy.
Gołębie zniknęły ale pan Gołąbek nadal zaczynał każdy dzień od swoistej słonecznej pieśni. Stawał na ganku, przymykał oczy i uśmiechał się do świata; czy deszcz, czy mgła, czy słońce.

Dziś rano jak zwykle wdrapał się na ganek i stanął przy poręczy.
Zanim jednak podniósł oczy ku niebu, zasłonki w oknie naprzeciw niego rozsunęły się i ukazała się w nich gęba Jareckiej.
Pan Gołąbek speszony wszedł do domu.


Czy Jarecka, ciesząc się na widok lewitującego za kuchennym oknem majstra z piłą elektryczną spodziewała się, że oto ruguje on z jej codzienności ostatni kawałek poezji?


...


Jaśnie Panicz otwiera oczy i widząc swoją matkę w fotelu z kubkiem kawy wita się w swoim stylu:
- Wyobraź sobie budynek 17-piętrowy. Na którym piętrze powinienem stać, żeby mieć pod sobą trzy razy tyle pięter co nad sobą?
Jarecka przewraca oczami i wychodzi, bo doprawdy! W okno pogapić się nie może, posiedzieć bezmyślnie - też nie. Poranki dlatego są takie piękne, że imaginacja budzi się chwilę później.

Tymczasem w NASA uznali, że Jaśnie Panicz jak najbardziej nadaje się do wystrzelenia w kosmos i w poniedziałki spokojne, poniedziałki wesołe przybyło Jareckiej atrakcji; takich mianowicie, że podczas gdy pierworodny radośnie łopocze w wirówce, ona musi zorganizować zajęcie trójce swoich dzieci w ciasnym korytarzu pełnym stojących otworem schodów.
Przez półtorej godziny!

Lecz oto Opatrzność, w rodzinnym mieście Jareckiej zwana także Opacznością (o czym świadczy stuletnia stela, gdzieś miałam zdjęcie...) pochyliła się z troską nad Jarecką i w tymże ciasnym korytarzyku postawiła kobietę z dzieckiem, a twarz tej kobiety była znajoma.
Kobieta spojrzała na Jarecką i rozpromieniła się.
Bij zabij, skąd ja ją znam? - pomyślała w popłochu Jarecka.
Jednocześnie podświadomość doszła do głosu i własnemu zaskoczeniu Jarecka przybrała ton serdeczny i poufały; kobieta zaś zachowywała się podobnie, wyraźnie nie mając wątpliwości co do tożsamości napotkanej.
Nie przerywając swobodnej pogawędki, Jarecka usiłowała uporządkować fakty. Znam człowieka. Na stopie koleżeńskiej, bez wątpienia, wszak tyknęłyśmy sobie jak najbardziej naturalnie. Te rzęsy jak szczotki. Ten z lekka świszczący głos. Tym głosem raczej nie prawiono o wyższości podgardla nad boczkiem w pasztecie, więc to nie babka sklepowa. Czyśmy razem pracowały, miały dzieci w tym samym przedszkolu?
Jarecka, raz po raz nazywana przez rozmówczynię po imieniu zaczęła popadać w cichą rozpacz. Roboczo ustawiła sobie tę sylwetkę na tle przedszkola na Przedmieściu, gdzie pracowała kilka lat, lecz żadne imię, ani żadne wspomnienie stamtąd z udziałem tejże osoby nie przychodziło jej do głowy.
Zapytać skąd się znamy?
Po kwadransie radosnych rozhoworów??

- A w przedszkolu teraz kiepsko - wyznała wreszcie tajemnicza znajoma (jeden kamień z serca - łup!) - zwolnienia. Całe szczęście, że byłam w ciąży, to mnie ominęło.

Drzwi na końcu korytarza otworzyły się i przerwano rozmowę wywołując koleżankę z pracy do gabinetu.

Do dziś Jarecka nie wygrzebała z archiwów pamięci imienia tej osoby. i trwa w rozpaczy nad rozmiarem czystki w swojej bazie danych.

Można się załamać.
Lub wmówić sobie, że się kroczy drogą Iris Murdoch ;)


7.12.2014

Pierwsza ćwiartka


Oto tegoroczny czasoodmierzacz adwentowy.
(Wieńce ze świecami są już passe, nie wiedzieliście?)
Copyright by Jaśnie Panicz.



Jeśli chodzi o adwentowy kalendarz, Jarecka, mądrzejsza o ubiegłoroczne doświadczenia tak skomponowała listę zadań, żeby było z sensem i... nie tak absorbująco.

Cały pierwszy tydzień upłynął pod znakiem Robótki.








(Miejmy tylko nadzieję, że w Niegowie lubią zimę. Jarecka na własne oczy widziała życzenia "długiej zimy")

I dla Was też najlepszego na kolejny tydzień!


6.12.2014

Grudniowe frustracje

- Nie chcę iść do przedszkola - wije się Czwórka - ciągle tylko próby i próby!
Jarecka wzdycha ze zrozumieniem lecz bezlitośnie kontynuuje przygotowania do wyjścia.
- Męczy mnie! - Czwórka wybucha żarliwie - męczy mnie ta rola!


Czwórka w jasełkach zagra anioła.



...



Trójka, z rezygnacją: - Zosia jest chora i znowu będę siedziała przy obiedzie z samymi chłopakami. I znowu będzie tylko mańkraft i mańkraft!



...



Frustracje Jaśnie Panicza mają charakter permanentny i noszą etykietę "znak czasu".
- CIĄGLE MACIE DO MNIE O COŚ PRETENSJE!

(Niedobre Jareckie! Śmieją się na takie dictum bezczelnie, tulą Jaśnie Panicza i mówią: mój mój mój syneczek! Co doprawdy, wkurza człowieka jeszcze bardziej)



...



A Jareckiej, na ten przykład, nic nie wyprowadza z równowagi.

Co samo w sobie brzmi niepokojąco.

1.12.2014

Poduszka z krokodylami

Zdaje się, że niektórzy czekali na poduszkę z krokodylami?




Czwórka czekała prawie pół roku ani na jotę nie modyfikując swojej wizji: poduszka. Żółta. Z krokodylami.
Zupełnie inaczej miała Jarecka - przemełła w głowie dziesiątki pomysłów i wciąż nie mogła się zdecydować, czy poduszka ma mieć kształt krokodyla czy wzór, krokodylą aplikację czy całkiem patchworkowy awers.
Cugle rozpasanej wyobraźni (oraz szmirowatym zapędom Jareckiej, która roiła już całą nilową scenografię) narzucił  - po pierwsze - fakt zakupu przepięknej krokodylej materii. Stało się wówczas jasne, że nie należy wzoru nazbyt ciąć, gdyż w masie swej prezentuję pełnię uroku.
Drugim czynnikiem okazała się sama Czwórka, która nieoczekiwanie zastrzegła: żadnych aplikacji, koralików i rantów. Ponieważ, cna mamusiu, kolczyki haczą się o takie ustrojstwo.

Nie pozostało więc nic innego, jak najprostsza na świecie poszewka - Nil pełen krokodyli i złote piaski Egiptu.
W akcie desperacji Jarecka pozwoliła sobie tylko na ozdobną stębnówkę.





Z tyłu nie ma żadnych zapięć, poduszkę wsuwa się... (czy to się jakoś specjalnie nazywa?)

PS. W czasie sesji Piątek, który czekał już ubrany do wyjścia - Jarecka w ostatniej chwili zreflektowała się, że jak wróci do domu będzie już ciemno - odczuł przemożne parcie na szkło. Przeganiany z planu próbował upodobnić sie do elementów scenografii.




Najbielsze kruki

OLGA znów buduje WIEŻĘ.
To skłoniło Jarecką do refleksji nad zawartością deszczowodomowej biblioteczki.
Było już o tym TUTAJ i zasadniczo wygląd półek z książkami dzieci się nie zmienił; zawartość - owszem. Głównie za sprawą eksplozji czytelnictwa wśród dziewczynek; pojawiły się pozycje typu czytam sam - z dużą czcionką i nieskomplikowanym tekstem.
Także destrukcyjna działalność Piątka odbija się - dosłownie - na kształcie księgozbioru.

Ale dziś nie o tym, a o białych krukach w Deszczowym Domu.
Tych książek nie trzyma sie na regale w pokoju dzieci lecz na najwyższej półce osobistej szafy Jareckiej.

Jarecka ma takie wspomnienie - zeszyt w kratkę a w nim, starannym pismem Mamy CałkiemInnej wypisany wiersz Na straganie. Mama ozdobiła tekst rysunkami owoców i warzyw - wszystko to widziało się małej Jareckiej nadzwyczaj pięknym!
Zaczęło się od tego, że w książce przyniesionej z biblioteki mała Jarecka szczególnie upodobała sobie wiersz o kłótni warzyw. Takim uczuciem zapałała do tego utworu, że wkrótce umiała go na pamięć - niestety, nadszedł czas, by książkę zwrócić do biblioteki. Czasy były, wiadomo, mało sprzyjające konsumentom i niekoniecznie można było kupić to, co się chciało. Mama CałkiemInna wzięła więc zeszyt, długopis, poleciła córce: dyktuj! - i odtworzyła dla niej ulubiony wierszyk. Plus ilustracje we własnym, staranno - pedantycznym stylu.
Tamten zeszyt się nie zachował.

Na najwyższej półce swojej szafy ma Jarecka jednak inny cenny egzemplarz, jeszcze starszy.
Ciocia Jareckiej weszła w szlachetną rolę kopisty i skopiowała utwór Na Jagody z ilustarcjami Jana Marcina Szancera (wygląda na to, że wydanie to było trudno dostępne, rodzina CałkiemInnych zaś - rozmiłowana w ilustracjach Szancera!)

Około czterdziestu lat liczy sobie ten wyjątkowy egzemplarz.








Ale to nie wszystko!
Poniższa pozycja liczy sobie ćwierć wieku i w całości jest dzieckiem Jareckiej. Tekst i ilustracje: Jarecka.
Wigilijna historyjka o ludziku Hubim, który wędruje po choince i zapoznaje się z jej ozdobami (albowiem choinka zawsze rozpalała do czerwoności wyobraźnię Jareckiej!)
Powiedzmy sobie szczerze i bez fałszywej skromności: głupiutkie, ale całkiem zręcznie opowiedziane - co Jarecka, jako matka dziesięciolatka, autorytatywnie potwierdza.





Macie takie skarby?



Więcej o radosnym książkopisarstwie dla własnych dzieci było TUTU oraz mimochodem TU




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...